hej :)
Przedziwnie tu. Tak duzo skrajnosci, ze czasem sama nie wiem co o tym myslec. Siedze akurat drugi dzien w Nasca i czekam na lot samolotem, by zobaczyc slynne rysunki na plaskowyzu Nasca. Wszystko tu rozbija sie o pieniadze. Peruwianczycy sa mistrzami swiata w naciaganiu i oszukiwaniu turystow. Mam obiecany lot od wczoraj, ale zawsze znajdzie sie ktos kto da sie naciagnac na wiecej, i wtedy ma pierwszenstwo. Ustalone ceny tutaj nie istnieja. Nawet na dworcu autobusowym gdzie cena przejazdu jak byk stoi 9 cudakow, na wydruku biletu widnieje 12. Co trzecia osoba w tej samej kolejce zaplaci 10 lub 11. Cena potrafi tez skoczyc o 100% z powodu nadchodzacego dnia ojca. Wtedy nawet Peruwianczycy placa wiecej. Jakies szalenstwo. Tak czy siak siedze i czekam na lot. Dodam zdjecia jak juz uda mi sie wystartowac i wrocic.
Poza tym nie czuje sie tu pewnie. Zwracam za duza uwage, mimo ze nie chodze w pol rozebrana i sama nikogo nie zaczepiam. Schowalam teczowe poncho do plecaka i kupilam ciemne okulary. Gwizdy, syki i krzyki troche ustaly, ale nadal widze, ze odwracaja sie za mna glowy. Staram sie stopic z tlumem, stac sie szaro-przezroczysta, ale srednio wychodzi. Na kilometr widac, ze jestem turystka. Wyzsza o glowe, o troche innej figurze, kolorze wlosow i skorze. Potrzebuje chwili by sie zaadoptowac. Argentyna i Chile byly duzo bardziej przyjazne, no i zawsze to zupelnie inna sprawa miec jakiegos faceta przy boku. Wracajac do sedna... nie mam zbyt wielu zdjec. Wczoraj chcialam zrobic zdjecia malpom skaczacym po rowerze, ale gwizdy i krzyki byly takie, ze zwialam.
Zupelnie inaczej wyglada sprawa w najbardziej turystycznych miejscach. Z Limy pojechalam z jednym spotkanym gosciem (blad) do Ica, a dokladnie do oazy Huacachina. Piekne miejsce ukryte miedzy wielkimi wydmami pustyni. Jeden z glownych punktow na turystycznej trasie polnoc-poludnie Peru. Hostele z basenami i towarzystwo z calego swiata. Tam wszystko kreci sie w okol niekonczacej sie, totalnie pojechanej imprezy, co tez nie do konca jest moim pomyslem na podroz po Peru. Z najfajniejszych rzeczy, ktore dzialy sie w Huacachina byl dla mnie sandboarding, pustynna wersja snowboardu. Jedzie sie na szalona przejazdzke po pustyni i zjezdza z rzeczywiscie stromych, wielkich wydm. Mistrzostwo swiata! :) Oczywiscie wciaz odpinaja sie strapy od stop i deska odpada lub robi co chce, ale zabawa jest pierwsza klasa. Peruwianczycy nie przesadzaja niepotrzebnie z zasadami bezpieczenstwa i niektore z wydm sa takie, ze tylko 3 Kanadyjczykow i ja zdecydowalo sie zjechac stojac na desce. Cala banda zeslizgnela sie na brzuchach lub zeszla na piechote na dol. Serdecznie polecam!
O! moj lot! uciekam.