Hej hej :)
Nie ma nas juz w Cusco (przynajmniej chwilowo). Udalo sie wyjechac i dotrzec do granicy z Boliwia.
Pierwszego spotkania z jeziorem Titicaca na pewno nie zapomne. Zaczyna switac. Juz prawie wsiadamy do autobusu, ktory ma nas gdzies zawiezc, kiedy dopada nas genialny pomysl, by zobaczyc wschod slonca nad slynnym najwyzej polozonym zeglownym jeziorem swiata – Lake Titicaca zaczyna sie skrzyc w niesmialym swietle nadchodzacego dnia, mrozne powietrze wypelnia krzyk budzacych sie ptakow… Idziemy na skroty… Kazdy ma jakas swoja przypadlosc, cos co mu sie notorycznie zdarza. Ja np: gubie buty i wpadam w gnoj. Butow tym razem nie zgubilam, ale skaczac z plecakiem nad podejrzanie wygladajacym rowem z CZYMS, znalazlam sie dokladnie w jego srodku. W powietrze wzbila sie chmura smrodu i kilka okrzykow w naszym pieknym ojczystym jezyku. Znowu! Czemu mi sie to zdarza? Ok, wiem czemu teraz sie zdarzylo – kamien posrodku scieku jednak nie byl kamieniem (tak jak kiedys slomiana wyspa posrodku gnojowiska tez wyspa nie byla – tu pozdrawiam Siwa i rodzine Pekaly, ktora smieje sie ze mnie chyba do dzisiaj.. ;), ale mimo wszystko to troche byla przesada. Jezioro znajduje sie na wysokosci prawie 4000 m npm, mamy aktualnie zime a dzien wciaz lamal sie z noca. Bylo zimno. Trzciny pokrywal szron. Kuba zawinal sie w welniane poncho, czape i rekawiczki, a ja stojac na boso (i smierdzac) szukalam w plecaku sandalow zeby sie przebrac. Wschod slonca byl fajny, zjedlismy sniadanie przy ujsciu miejscowego scieku do wod jeziora i wrocilismy do autobusu. Jechalismy w kierunku Isla del Sol – wyspy, na ktorej pojawil sie pierwszy Inka (boliwijska strona Jeziora Titicaca). Swietne miejsce swoja droga. W prawdzie nie udalo nam sie go dokladniej zwiedzic, bo utknelismy na plazy z lokalnymi hipisami, ale warto zobaczyc :) ARTESANOS wloczacy sie od dobrych kilku lat po swiecie i zyjacy ze sprzedazy robionych przez siebie najrozniejszych wisiorkow, bransoletek czy kolczykow, tez mieszkali w namiocie na plazy. Przesympatyczna mieszanka hiszpansko-chilijsko-argentynska (nie “wykolejeni indianie walacy coke nonstop czy dzieci grubych amerykanow wluczacy sie po swiecie”, Estranhero…) A zajecie… wystarczajaco dobre, by zyc wesolym zyciem. I rzeczywiscie bylo wesolo :)
Majac jednak niewiele czasu na wspolna podroz a wiele planow, musielismy sie wyrwac z Isla del Sol. Wierni zeglarskiej tradycji wypozyczylismy jacht, by wypic z Neptunem rum na Titicaca. Mielismy szczescie, bo na jeziorze z okazji regat, pojawily sie tradycyjne lodeczki z zaglem, co uratowalo nas od wypozyczenia plastikowego labedzia na pedaly. Chwala organizatorom… :)
Zeby nie zanudzac tych najbardziej zadnych przygod historiami jak z wczasow pod grusza, krotka informacja, ze wybieramy sie jutro na kilkudniowy trekking w poszukiwaniu rzecznych delfinow, piranii i anakond, oraz ze bylo podejscie do najwyzszego narciarskiego stoku na swiecie, ale niestety otwarty jest w tylko od listopada do marca :(
Coz, pewnych rzeczy nie jestesmy w stanie przeskoczyc (albo nam sie nie chce :P)
Wielki buziak i do zo :) - karmelka :)