Wow… znow zyje. Wszystko zaczelo sie ukladac. Przyjechalam z Nasca do Arequipa majac strzepki wiadomosci o pobliskim kanionie - ze fajny, ze warto zaplacic za przewodnika by zobaczyc kondory, ze warto zaplacic za dwudniowy trekking, bo pieknie. Pomysl trekkingu jak najbardziej mi sie spodobal, placenia mniej a idei przewodnika zupelnie nie zlapalam. Agencji sprzedajacych wycieczki jest w Arequipa jak psow. Kazdy probuje wcisnac wycieczke i kazdy ma inny pomysl na trase. Zgadzaja sie jedynie w cenie i tym, ze na wlasna reke nie ma szans zobaczyc kanionu. Bzdura. Chodzilam tak dlugo po miescie, az znalazlam i uslyszalam od przewodnika, to co chcialam uslyszec - ze go do nieczego nie potrzebuje. Dostalam mape i wskazowki, i lokalnym autobusem wypchanym Indianami ruszylam sama (z daleka omijajac najbardziej promowane przez agencje punkty widokowe). Kanion Colca to absolutne mistrzostwo swiata. Gole sciany skal wznosza sie na ponad 3200m nad spieniona rzeka. To drugi najglebszy kanion swiata, wezszy i dwukrotnie glebszy od Wielkiego Kanionu Kolorado. Z punktow widokowych Cruz del Condor i Mirador de Tapay mozna ogladac szybujace w poblizu kondory. Ciesze sie, ze nie do konca wiedzialam czego oczekiwac. Widoki sa obledne, sciany kanionu wydaja sie nie konczyc, rzeka skrzy sie w dole jak cienka srebrzysta nitka, granat nieba jest granatem wysokosci (ok. 3500m npm) a kondory… kondory szybuja u stop. Gdy na punkcie widokowym Cruz del Condor jest 500 osob, na Tapay bylo nas 4. Grupa z przewodnikiem wsiadla do autobusu a ja zaczelam wedrowke na dno kanionu. Szczerze, nie bylam w stanie isc. Mialam ochote usiasc i rozplakac sie jak dziecko. Ze szczescia. Usiadlam krecac glowa i nie wiedzac jak ubrac w slowa emocje. Nadlecial kondor. Chyba sie zainteresowal, bo obnizyl lot. To sa potezne ptaki, rozpietosc skrzydel siega 4 metrow. Nie sa niebezpieczne. Byl blisko, slyszalam glosny furkot skrzydel i widzialam czarne piora targane wiatrem. Przestalam oddychac. Poszybowal dalej i zniknal. Zostaly pionowe sciany skal, granat nieba, kwitnace kaktusy i waska sciezka wtulona w zbocze. I ja, dalej krecaca glowa. Dlugo zajelo mi zejscie, nie chcialam sie spieszyc. 5 krokow, zdjecie, 5 krokow, zdjecie.. Piekne kolory, przedziwne w wygladzie i dotyku rosliny, smigajace ptaki i jaszczurki. Taaak, treking z grupa i przewodnikiem… Nitka rzeki rosla w oczach, robilo sie bardzo zielono. Usiadlam nad woda obserwujac Indian maszerujacych z mulami po wiszacym moscie. Palace slonce oslablo troche i ruszyli na gore po zywnosc i materialy do budowy hosteli mogacych godnie goscic turystow. Zainteresowanie kanionem rosnie z roku na rok. Nie ma tam jeszcze elektrycznosci, ale mozna juz znalezc “restauracje”, baseny w oazie i miejsca noclegowe. Miejsce do ktorego ja trafilam, wyslana przez mojego przewodnika (Ernesto, dzieki Ci jeszcze raz za wszystko!) powalilo mnie na kolana. Raj ubrany w nazwe Casa de Roy. Bujna swieza zielen, masa najrozniejszych kwiatow i widok na pionowe skalne sciany blyszczace w zachodzacym wlasnie sloncu. Usiadlam nad kubkiem mate de coca krecac glowa i smiejac sie do wlasnych mysli.
Rano, nie spieszac sie zupelnie, ruszylam dalej dnem kanionu. Minelam male wioski podziwiajac kamienno-gliniane domki i dziwiac sie paskudnym blaszanym dachom razacym w pieknym krajobrazie, az dotarlam do ruin wioski, gdzie zostaly juz tylko same sciany a domki przypominaly otwarte pudelka. Tradycyjna trzcina przegrala z aluminium, lecz trudno sie dziwic ze ludzie wybieraja komfort cywilizacji. Niedlugo pojawi sie prad i kanion wypelni glosna muzyka. (Peruwianczycy uwielbiaja halas, w autobusach rycza telewizory, w miastach klaksony i radia, a mieszkancy kanionu woza ze soba na mulach male grajace radyjka).
Na dnie kanionu jest oaza. Mozna zatrzymac sie tam na noc, wykapac w basenie i odpoczac przed wspinaczka na gore. 1200 m przewyzszenia zygzakiem malowanym na zboczu jak od linijki. Jakies 3 godziny wedrowki i …. i koniec. Kanion zostaje z tylu a autobus szczesliwie odwozi do cywilizacji. Obiecalam sobie, ze jak wroce w te okolice to zaszyje sie tam na tydzien lub miesiac. Jest mnostwo przepieknych miejsc, w ktore mozna dotrzec gdy ma sie wiecej czasu.
Teraz jestem w Cusco, glownym turystycznym miescie Peru, aktualnie zatloczonym do granic mozliwosci ze wzgledu na jutrzejszy inkaski festiwal slonca. Hostele sa przepelnione a ceny wszystkiego skoczyly 2-3 razy. Cos jak Rio de Janeiro w czasie karnawalu. Zamieszkalam w kosciele. Wykapana, wyprana, nakarmiona i z dostepem do internetu.
Dobrze mi tu :)
Pozdrawiam serdecznie - karmelka